Nier: Automata – pierwsze wrażenia

Na początku pragnę zaznaczyć, że swoją opinię opieram wyłącznie na tym, co widziałem w prologu i kilku początkowych misjach w pierwszym akcie (jeśli w ogóle można to tak nazwać). Do tego zdaję sobie sprawę, że tekst ten może być bardzo chaotyczny. Tym bardziej docenię jeśli komuś będzie chciało się go przeczytać.

Co ja właściwie tu robię?

Nier: Automata. Tytuł, o którym wiedziałem tylko tyle, że pośrednio wyszedł spod skrzydeł Square Enix (tak naprawdę za grę odpowiadają Yoko Taro i Platinum Games) i że protagonistka (poza byciem potencjalną waifu) jest robotem, androidem albo czymś w tym guście. Szczerze powiedziawszy nawet nie specjalnie orientowałem się jaki to gatunek. Kiedy Dekakura postanowił pożyczyć mi płytkę z grą na zasadzie „Masz, ograj i zwróć”, pakowałem się w totalne nieznane. Dlaczego więc sięgnąłem po ten tytuł? Trochę z ciekawości. W dodatku zainteresowała mnie historia: wojna między ludźmi a mechami z innego świata, która spowodowała, iż ci pierwsi uciekli na Księżyc. Po pewnym czasie ludzkość przystąpiła do kontrofensywy przy użyciu androidów YoRHa. Jedną z takich „maszyn” przyjdzie nam sterować. Kupiony byłem po tym, gdy doczytałem, że będę miał do czynienia z klimatami post-apo.

Po powrocie z Pyrkonu nie specjalnie czułem się na siłach, by siadać do Bloodborne. Wrzuciłem płytę do napędu PS4, rozsiadłem się w fotelu i czekałem.

Gra przywitała mnie ładnym okienkiem menu, które stylistyką bardzo przypominało mi te z Bravely Default (kolejna gra od SE). Od razu sprawdziłem w ustawieniach czy nie będę zmuszony do słuchania japońskiego dubbingu. Całe szczęście była opcja, by kwestie były wypowiadanie po angielsku. Ufff. Bądź co bądź preferuję rozwiązania, w których by zrozumieć dialogi, nie muszę co chwilę zerkać kątem oka na napisy. W tym aspekcie zdecydowanie wolę wygodę.

Nowa gra, normalny poziom trudności i jedziemy.

Ale o co tu chodzi?

Pierwszą sekwencję rozpoczyna krótki monolog egzystencjalny o spirali życia i śmierci, po czym przechodzimy bezpośrednio do shoot’em upa. Jak to w prologu- „tym ruszasz się na boki, tym w górę i w dół, a tu wciśnij x by strzelić”. Ot, tutorialowy standard. Na opanowanie i przyzwyczajenie się dostajemy dosłownie kilka chwil. Nasz pojazd ulega destrukcji, a my po przyjemnej cutscence poznajemy naszą bohaterkę, 2B. W dodatku zmienia nam się tryb rozgrywki. Tym razem to trzecioosobowy slasher, który rozgrywką bardzo przypominał mi choćby Hyrule Warriors. Oczywiście i w tym przypadku dostajemy podpowiedzi co i jak, wcisnąć by nasza białowłosa protagonistka wykonała zamierzony ruch. Dostajemy też kilku niewymagających przeciwników, na których możemy przetestować sterowanie. Na koniec mierzymy się z czymś w rodzaju minibossa żeby sprawdzić jak sobie radzimy. To, co się później dzieje na ekranie to przeplatanka shoot’em upa i slashera z domieszką platformówki. W moim przypadku segmenty bullet hellowe najbardziej dawały mi w kość. Do tego stopnia, że skończyło się przechodzeniem prologu 3 razy, gdzie przy ostatniej próbie zmniejszyłem poziom trudności do łatwego. Tak, wiem, trochę wstyd. Znacznie też pomogła zmiana sterowania.

Tu drobna uwaga, w grze nie ma czegoś takiego jak autosave. W dodatku opcję zapisu dostaje się dopiero po skończeniu prologu. Nie ma, że boli.

Why Nier, why?

Po walce z pierwszym tzw. minibossem (na potrzeby tekstu tak go będę nazywał) poznajemy 9S. Tak jak 2B jest on androidem i został przysłany jako nasze wsparcie. Co mogę o nim powiedzieć tak by nie rzucać epitetami? To jakby ktoś w Okarynie czasu postanowił dać Navi ciało, miecz, więcej opcji dialogowych i pomnożył poziom irytacji, jaki wywołuje u gracza. To tak samo jak z osobą, której od samego początku nie lubisz, ale nie specjalnie umiesz sprecyzować za co. Mam nadzieję, że z czasem nauczę się go tolerować zamiast rzucać „A weź się zamknij” za każdym razem, kiedy białowłosy chłoptaś otwiera usta 😉

2B or Not 2B?

Nasza protagonistka jest seksownie ubranym androidem o kobiecych kształtach, a jej strój wyraźnie podkreśla pośladki i bieliznę (zgadnijcie jaki był pierwszy pucharek jaki zdobyłem? ). Opozycję do wyglądu 2B stanowi jej charakter. Nasza jednostka do zadań bojowych jest po prostu chłodna.

Jakie to jest piękne, puste ale piękne.

Jeśli jest coś, co w Nier: Automata uderza od samego początku to muzyka. Powiedzenie, że ścieżka dźwiękowa jest bardzo dobra i robi klimat to mocne niedomówienie. Jedynym minusem, jaki do tej pory wychwyciłem był motyw dany do obozu uchodźców. Kawałek nie był zły, jednak w moim odczuciu, mocno nie pasował.

Jeśli chodzi o szatę graficzną to moim zdaniem jest bardzo nierówna. Sekwencje combosów są naprawdę widowiskowe. Płynność ruchów podczas wymachiwania mieczami przypomina taniec, coś między baletem a capoeirą. Modele postaci są zrobione naprawdę ładnie i szczegółowo. Podobnie rzecz ma się do wybuchów. Z drugiej jednak strony odwiedzone przeze mnie lokacje wydają mi się strasznie sterylne. Do tego, gdy zobaczyłem pierwsze miejsce po prologu, na myśli przyszło mi The Last Of Us z tą różnicą, że tu panowała pustka.

To dopiero początek.

Na pewno Automata mnie zaciekawiła i będę kontynuował przechodzenie jej na streamach. Natomiast czy jest to gra, która zapadnie mi w pamięć? Jest zdecydowanie za wcześnie bym wydawał jakiś osąd. Na to przyjdzie czas, gdy ukończę ten tytuł, a wiem że żeby w pełni docenić tę produkcję będę to musiał zrobić nie raz. Pewnie wtedy pokuszę się o jakieś podsumowanie.

Dodaj komentarz